27 maja 2010

SAŁATKOWO...

Jeszcze takiego maja nie pamiętam... Właśnie w tym momencie na moim niebie tworzy się ogromna chmura burzowa i za chwilę mogę się spodziewać fali deszczu. Maj pełen deszczu, a to mnie wprawia w naprawdę podły nastrój. Już się cieszyłam na koniec kwietnia gorącym słońcem i przepiękną, długo wyczekiwaną wiosną. Mój różowy, miejski rower został odkopany z piwnicy i zaniesiony do serwisu. Wypiękniony czekał już tylko, by wprawić go w ruch, nawet różowy dzwonek dostałam w prezencie od panów z serwisu (!) A tu co? ciągle pada... I chyba własnie tak długi czas nie odzywałam się, nie miałam na nic ochoty. Wena uciekła hen, gdzieś daleko i raczej szybko nie wróci. A chęci do gotowania też jakoś mi zabrakło. Został mi tylko szybki tryb życia, ciągle studia i praca, wszystko w biegu. Pomocne lekarstwo na chandrę, ale tylko tymczasowe... Postanowiłam wziąć się w garść, bo nie ma co się rozczulać.


Dlatego zaczęłam od mojej kuchni ;-)
Przez to, że cały czas jestem w biegu, potrzebowałam czegoś co będzie dobre na ciepło i na zimno. SAŁATKI!


Pierwsza sałatka, to jedna z moich ulubionych i nieśmiało powiem, że była moją innowacją. Zrobiłam ją, ot tak sobie, to co miałam w lodówce i nie spodziewałam się tak dobrego smaku.






Salade aux Brocolis

1 brokuł
1 duża cebula
5 dużych pieczarek
250 g makaronu świderki
oliwa z oliwek, sól, pieprz
przyprawa Fit Up
jogurt naturalny
majonez

Rozpoczynamy od obrania pieczarek i cebuli, siekamy je w kostkę i wrzucamy na patelnię. Cebulę najpierw, żeby sama trochę się zeszkliła. W tym samym czasie gotujemy makaron i osobno brokuły. Jak już usmażyliśmy pieczarki i cebule, makaron i brokuły są ugotowane, to wrzucamy wszystko do jednej miski. Sos to mieszanka 3 łyżek majonezu i 3 łyżek jogurt naturalnego (możecie to też zastąpić JojoMajo). Mieszamy i doprawiamy. I w 15 minut gotowe! Szybko, prosto i smacznie :-) Jak zjem taką miseczkę, to po prostu pękam, bo takie jest sycące!








Druga sałatka, odkryłam ten przepis w gazecie i nie spodziewałam się, że może być taka pyszna i dlatego zawsze trzeba próbować. A poza tym nigdy nie mogłam się przekonać do paluszek surimi, a teraz to nimi się zajadam!



Salade aux Surimi

paczka paluszków surimi
główka sałaty lodowej
ogórek zielony
3 pomidory
3 jajka
starty ser żółty
ząbek czosnku
śmietana
majonez
sól, pieprz

Rozpoczynamy od gotowania jajek, bo to najdłużej trwa (czyli 10 minut!). Myjemy sałatę, ogórek i pomidory. Sałatę łamiemy, a nie kroimy (!), natomiast ogórek, pomidory i paluszki surimi kroimy w kostkę. Oczywiście wcześniej z paluszków ściągamy folię. Na grubej tarce trzemy ser żółty, chyba że już mamy gotowy w paczce. Wszystko wrzucamy do miski i czekamy aż jajka będą gotowe, żeby je też pokroić. Sos składa się z 3 łyżek śmietany i 2 łyżek majonezu, doprawiamy posiekanym czosnkiem, pieprzem i solą. Teraz wszystko mieszamy i gotowe! Ta sałatka jest jeszcze szybsza. Także jak dzisiaj wróciłam z uczelni i złapał mnie mały głód, to od razu ją zrobiłam.





Zrobiłam pół porcji (bo tylko dla mnie), ale i tak musiałam rozdzielić na 2 miseczki, bo nie mogło się zmieścić. A ja się cieszę, ponieważ mogę się jeszcze dłużej rozkoszować tym smakiem :-) 













Także wróciłam do mojego gotowania. Wczoraj też trochę poszalałam i na kolację zrobiłam tartę z bakłażanami. Nie wiedziałam, jak wyjdzie bo robiłam ją pierwszy raz, ale rewelacja. Ogólnie to tarty uwielbiam, nauczyłam się ich robić we Francji i opycham się nimi do dziś. Tarta z bakłażanami skończyła się w mgnieniu oka, że nawet zdjęcia nie zdążyłam zrobić, ale przepis znalazłam  na www.ugotuj.pl. 
Najbardziej to przyjemność mi sprawia, kiedy mogę dla kogoś ugotować, choćby najprostszą rzecz, ale zawsze cieszy, że przy tym spędzasz z kimś czas rozmawiając, dyskutując i żartując.
Dlatego, życzę Wam, żebyście mieli zawsze dla kogo gotować i wykorzystali posiłek do spotkań z najbliższymi. Żeby właśnie obiad czy kolacja stały się momentami spokoju, kiedy możemy usiąść z kimś i po prostu pogadać po całym dniu....

Bon appetit!!!

26 maja 2010

DZIEŃ NASZYCH MAM...

Każda z nas jest matką lub dopiero czeka, aby nią zostać. Jeszcze nią nie jestem, ale podziwiam wszystkie kobiety, które zostały już matkami. Dopiero narodziny dziecka pokazują, jakie posiadamy w sobie ogromne pokłady bezgranicznej, czystej miłości. Miłości, która nie pyta "po co" albo "za co", tylko jest po prostu. Ramiona tej miłości ochraniają nas zawsze, a najpiękniejsze jest to uczucie, że jej nigdy nie zabraknie.
W świecie wiecznej konsumpcji i szybkiego trybu życia, świadomość istnienia wiecznej miłości matki daje nam gwarancję tego, że rzeczy materialne nigdy nie zastąpią uczuć i bliskości z drugim człowiekiem.
MIŁOŚĆ jest tym spoiwem wszystkiego. I nic więcej.
Dlatego dla mojej Mamy i wszystkich mam, dziękuję że jesteście. W każdej z Was płynie ogromna energia, która nigdy nie zaginie, ponieważ jesteście matkami.
Mamuś, chciałabym być dla swoich dzieci drogowskazem, ramieniem do wypłakania i tarczą obronną, tak jak Ty jesteś dla mnie. Dziękuję Ci za wszystko:*
Całe pole żonkili dla Was wszystkich kobietki, obecnych i przyszłych MAM!!!

6 maja 2010

DOMOWY CHLEB NA ZAKWASIE

Ze względu na mój trochę chory żołądek musiałam zrezygnować ze zwykłego chleba i z wszystkiego co jest na drożdżach. Już myślałam, że pożegnam się z moimi ulubionymi kanapkami, aż tu nagle spróbowałam chleba mojej koleżanki. Domowy, na zakwasie, bez żadnych chemicznych dodatków, bez drożdży. Pomyślałam to przecież dla mnie! No ale przecież pieczenie chleba, to ciężka i długa praca. Jak się okazało byłam w błędzie. Chleb robi się szybko i w zwykłym piekarniku. Zakwas stał się swoistym łańcuszkiem. Moja koleżanka, dostała od szwagierki i rozdała innym, w tym mnie:)!!! Ola dziękuję!!!
Skoro piszę, że takie proste, to zaczynajmy!

1 kg mąki
3/4 szkl. płatki owsiane
3/4 szkl. otręby pszenne
3/4 szkl. słonecznik łuskany
3/4 szkl. siemię lniane
3 łyżeczki soli
3 łyżeczki cukru
3 łyżki zakwasu
0,5 litra wody gazowanej
0,5 litra ciepłej wody przegotowanej

Należy wszystko wymieszać w wysokim naczyniu. Kolejność składników taka jak w przepisie. Woda przegotowana musi mieć taką temperaturę, żeby można było zanurzyć rękę. Odstawiamy miskę na 2 godziny.
Po tych 2 godzinach, odkładamy 3 łyżki ciasta do słoika i chowamy do lodówki. Z tego powstanie zakwas.
Ciasto rozlewamy do 2 foremek wysmarowanych olejem. Ja używam prostokątnych 40x12. Odstawiamy je w ciepłe miejsce na 10 godzin. Następnie pieczemy w 180 stopniach przez 1godz.15 minut.
Najlepiej wszystko zrobić wieczorem, żeby pozostawić ciasto na noc, a rano rozkoszować się świeżym chlebem:)


Z moją mamą trochę poeksperymentowałyśmy i zaczęłyśmy dodawać też inne składniki. Raz zrobiłyśmy orzechowy chleb. Mąki dałyśmy 0,5 kg orzechowej i 0,5 kg pszennej, no i oczywiście do wszystkiego mnóstwo orzechów włoskich. Ale hiciorem jest do dzisiaj chleb z oliwką!! Uwielbiam go, trzeba dodać tylko oliwki na końcu, kiedy ciasto jest już w foremkach. Jest jeszcze pyszny chleb ze śliwką!

Czekam też na wasze pomysły. Może próbowałyście już z czymś innym?
A jeśli chodzi o zakwas... będę dalej prowadzić łańcuszek i mogę dać słoiczek każdej osobie z Wrocławia albo z Legnicy. Natomiast jeśli mieszkacie gdzieś daleko, to spróbujcie w swoich piekarniach poprosić o zakwas. Myślę, że na pewno z Wami też się podzielą. A zatem pieczcie i ....

Bon appetit!!!

5 maja 2010

ZNÓW PRZYSZEDŁ MAJ...

... a z majem bzy... i tak nucę sobie do lata, do lata... hehe każdy, kto mnie zna zaraz kojarzy tę piosenkę ze mną i chyba tak już pozostanie na zawsze, a Bajm nieświadomie zrobił mojej rodzinie reklamę;) Majowo, bzowo i kasztanowo zrobiło się na ulicach i chociaż ten weekend nie dogodził słońcem, to i tak był cudowny. W gronie rodziny i przyjaciół, tu jakaś wycieczka, tu zaraz grill, co chwilę coś przyjemnego. Ten weekend obfitował w zwiedzanie okolic pod kątem zamków i pałaców Dolnego Śląska. Naprawdę odkryliśmy kilka pięknych zakątków, gdzie jeszcze wrócimy z przyjaciółmi i to na pewno na dłużej:)





Ale weekend nie był tylko wyjazdowy. Odezwała się też we mnie trochę dusza domatora i dokopałam się do różnych pamiątek, starych książek, zdjęć, pamiętników. Momentami nie mogłam się oderwać, wróciły wspomnienia, stare marzenia... Przypomniałam sobie o takiej małej książeczce, którą kiedyś znalazłam na straganie starych książek w Paryżu. W środku też była karteczka, zaznaczona na którejś stronie, ktoś nie skończył czytać i tak pozostało. Ta zakładka też ma swoją historię. Jest to obrazek katedry z Sanlis. Była to kolekcja zdjęć katedr dołączonych do pudełka kakao. Achhh! Lubię takie rzeczy, czuje się pozostawioną historię po kimś. Jak zobaczyłam tą książkę,  to od razu sobie wyobraziłam starszą panią siedzącą w fotelu, obok na stoliku gorąca filiżanka herbaty, a ona taka pochłonięta lekturą...




A książka ma już nie małą historię, ponieważ została wydana w 1916 roku. Pewnie przewinęła się przez wiele rąk i znalazła wielu czytelników. Na razie wstrzymuję się z jej przeczytaniem, starofrancuski to dla mnie wyzwanie, także czekam na odpowiednią chwilę, kiedy ogarnie mnie oaza spokoju....

Dokopałam się do starych zdjęć do mojej babci i dziadka. Babci niestety nigdy nie widziałam, umarła zanim się jeszcze urodziłam. Wiele osób sądzi, że jestem do niej podobna. Nie wiem, czy kiedyś zastanawialiście się, że macie jakieś duchowe powiązanie, jakąś więź z osobą, której nigdy nie widzieliście? Zawsze ogarnia mnie takie uczucie jak oglądam jej stare zdjęcia. Tato kiedyś mi o niej opowiadał i chyba mam kilka cech charakteru, takich jak babcia miała. Może przejęłam cząstkę jej duszy? Wiele razy się nad tym zastanawiałam i myślę, że dusze umarłych krążą z nami i są wciąż przekazywane nowym pokoleniom...


Już koniec tych wspomnień, bo tu pracowity tydzień zapowiada się...:)