30 kwietnia 2010

MAMO, STO LAT!!!

Dzisiaj urodziny mojej mamy. Zaraz szybko się pakuję i zostawiam Wrocław, żeby odwiedzić mamę. Zaplanowany prezent już czeka w salonie SPA, więc mam nadzieję, że ten dzień będzie dla niej pełen spokoju i przyjemności. Teraz przypomniały mi się sytuację, dość zabawne, kiedy  faceci nas podrywali nie przypuszczając, że to matka i córka. Do dziś się śmieję, że na "podryw" to tylko z mamuśką będę wychodzić. Nie będę tutaj zdradzać, ile lat dzisiaj kończy, ale pochwalę się, że wygląda na 10 mniej! Już tyle osób nie uwierzyło, że ma dwie dorosłe córki, bo przecież tak młoda kobieta nie może jeszcze! Ale ja myślę, żeby być młodym, nie trzeba ubierać się jak nastolatki czy stosować sto tysięcy kremów przeciwzmarszczkowych, tylko trzeba mieć w sobie tego ducha młodości. Optymizm i wewnętrzny duch młodości to chyba właśnie eliksir na długowieczność.
Nasze babskie wakacje w Prowansji. Od razu widać jak promienieje! 

To zdjęcie przypomina nasz wspólnie spędzony czas, bo na co dzień nie mamy go zbyt wiele. Ja już wyfrunęłam z rodzinnego gniazda. Duże miasto wciąga w szybki tryb życia, studia, praca i tak w kółko. Teraz własnie spełnia się marzenie mojej mamy - domek na wsi. Wielkie przygotowania do przeprowadzki w lipcu, no i oczywiście do remontu starego domu. Każdy jest tym podekscytowany, a my z mamą szalejemy z pomysłami aranżacji i dekoracji. Myślę, że ten dom stanie się moją odskocznią i samotnią od wielkiego miasta...:) Już się nie mogę doczekać porannej kawy na tarasie...achhh ale to już niedługo;)
A teraz, mamuś! Wiem, że zawsze będziesz młoda, bo to płynie z twojego wnętrza i żadna metryka tego nie zaburzy. Każdego dnia spełniaj swoje marzenia!!! I niech zawsze słońce świeci Ci mocno w duszy, tak jak dzisiaj na niebie! Kocham Cię:*

P.S. I tak zaraz się zobaczymy, bo przyjadę i Cię wyprzytulam, ale musiałam to napisać;)

27 kwietnia 2010

ZAPIEKANKA WŁOSKA

Specjalnie dla Pauli, która mi się tu uprasza o przepis:)
Kuchnia francuska i włoska to moje ulubione, więc cały czas wracam do tych przepisów. Już na weekend zaplanowałam, że ją zrobię. W tym tygodniu jestem zalatana, a na nią trzeba trochę więcej czasu poświęcić. Także jeśli nie macie pomysłu, co ugotować najbliższym, to może spróbujcie tego. Wierzę, że wszystkim będzie smakować;-)

250 g makaronu rurki
300 g mięsa mielonego
2 duże cebule
2 puszki krojonych pomidorów
6 jajek
200 g mozzarelli
100 g sera żółtego
czosnek
sól, pieprz
oliwa z oliwek
masło do wysmarowania naczynia

Pokrojoną cebulkę smażymy na patelni, a potem dorzucamy mięso mielone. W tym samym czasie gotujemy na twardo jajka, a w drugim garnku makaron. Prawdziwi Włosi nie żałują soli, nie pytają się ile trzeba, tylko po prostu sypią. I to z jaką gracją! Więc do makaronu sypię sól z gracją, tyle, na ile mam ochotę;) Makaron przestajemy gotować 2-3 minuty przed planowym zakończeniem, żeby był taki lekko pół-twardy, bo zdąży jeszcze zmięknąć w trakcie pieczenia ze wszystkim. Przygotowujemy także sery: mozzarellę kroimy w kostkę, a żółty ser (może być gouda, edamski, jaki macie pod ręką;-) trzemy na tarce.
Naczynie (ja używam żaroodpornego) smarujemy masłem i naprzemiennie układamy w nim warstwy: sos pomidorowy, warstwę makaronu, sos pomidorowy, mięso, mozzarella, makaron i ser żółty. I tak na przemian, aż skończą się wszystkie składniki.
Całość przykrywamy folią aluminiową, pieczemy w piekarniku ok. 40 min. w temp. 180-200 stopni.

Bon appetit!!!

P.S. Zdjęcie dorzucę, jak tylko ją zrobię. Achhh przez to pisanie, głodna się zrobiłam...;-)

21 kwietnia 2010

KURCZAK W SOSIE CURRY

Jeden z moich ulubionych sosów, bo taki prosty i pyszny!

Co potrzebne?:
2 piersi z kurczaka
1 cebula (duża)
śmietana 18%
curry
sól, pieprz
oliwa z oliwek

Pokrojoną cebulę (w pół-księżyce) smażymy na patelni do momentu, aż się zeszkli. Następnie dorzucamy kawałki kurczaka. Kiedy będą już zarumienione dolewamy śmietanę (jeśli to małe opakowanie, to całe, jeśli duże to połowa). Dusimy, przez jakieś 10 minut, aby wszystkie składniki połączyły się ze sobą. Jeśli śmietana za bardzo się zetnie, trzeba trochę dolać wody. Wrzucamy curry (z reguły sypię prawie połowę opakowania, żeby dobrze poczuć smak), doprawiamy solą i pieprzem i czekamy chwilę, aż wszystko razem nabierze smaku;-)
I gotowe!
Najlepiej smakuje z ryżem;-)

Bon appetit!!!

P.S. Jak kiedyś miałam już bardzo dojrzałego banana, prawie czarnego, którego pewnie bym nie zjadła, to pokroiłam go i dorzuciłam do sosu (musi się trochę poddusić wcześniej z samym kurczakiem) Wyszła pycha! Taki słodko-kwaśny smak:)

KURCZAK W SOSIE WIOSENNYM

Myśląc wciąż o moich koleżankach studentkach, chcę im pokazać, że gotowanie w czasach studenckich może być proste i zdrowe, a przede wszystkim szybkie! Bo naprawdę, dziewczyny ile można zjeść zupek chińskich czy odgrzewać gotowce ze słoika?!
Mam tutaj coś, co jest zdecydowanie lepsze od tych wszystkich sosów z Knorra, a przygotowanie jego zajmuje tyle samo co ze słoika:)

Co jest potrzebne?:
 2 piersi z kurczaka
 3 łyżki mleka
 1 łyżka mąki
 1 łyżka musztardy
 koper (dużo!;-)
 kostka bulionu rosołowego
 oliwa z oliwek
 sól, pieprz

Pokrojone piersi z kurczaka wrzucić do rondelka i podsmażyć je na oliwie. W momencie kiedy kurczak się zarumieni dolewamy bulion rosołowy. Wcześniej kostkę bulionu wrzucam do kubka i zalewam wrzątkiem (kubek jest to dobra proporcja do sosu). Kurczak w tym bulionie ma się dusić. A w tym czasie przygotowujemy: w miseczce mieszamy mleko, mąkę i musztardę (3xM) na gładką masę (żeby nie było grudek!). Wlewamy to do duszącego się kurczaka, wciąż mieszamy aż wszystko ładnie się połączy. Możemy lekko doprawić, ale musztarda już i tak nadaje rewelacyjny smak. A na samym końcu, gdy skończymy gotować, dorzucamy pokrojony koper.
Można zjeść z ryżem, młodymi ziemniakami, ale ja najbardziej lubię z kuskusem (więc jeszcze szybciej:-)
Wszystko mi zajęło może z 15 minut;-)


Bon appetit!!!

19 kwietnia 2010

CIASTO CZEKOLADOWE Z MIKROFALÓWKI

Gosia mnie tu poganiała, żebym szybko podała przepis na ciasto czekoladowe.
Odkryłam go we Francji (znów!), kiedy miałam straszną ochotę upiec ciasto, a nie miałam piekarnika. I nawet nie spodziewałam się, że mikrofalówka będzie takim zbawieniem.
Co będzie potrzebne:

2 tabliczki gorzkiej czekolady
125 g masła lub margaryny
125 g cukru
60 g mąki
3 jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
orzechy włoskie, cynamon lub co, kto lubi z czekoladą:-)

Czekoladę połamać na kawałki i wrzucić je do szklanego naczynia (najlepiej okrągłe, ja używam żaroodpornego), dodać masło i rozpuścić je razem w mikrofalówce na 2 minuty, potem wymieszać na gładką masę.
W drugiej misce ubić jajka, potem dodać cukier, mąkę i proszek do pieczenia. Następnie przelać to do naczynia z czekoladą i masłem i delikatnie wymieszać. Uwielbiam ten smak czekolady z resztą składników! Oblizuję łyżkę jak małe dziecko:-) hehe
 Jeszcze czekolada na ustach mi została, po tym oblizywaniu ;)

Na końcu możemy dorzucić orzechy lub cynamon, lub cokolwiek innego co nam smakuje z czekoladą:-)
Całość pieczemy w mikrofalówce przez 8 minut w najwyższej mocy ( z reguły to 850W).

Wiem, że dla wielu to może być niewyobrażalne, pieczenie w mikrofalówce! Moje koleżanki nie wierzyły mi i stały całe 8 minut patrząc jak rośnie i jak zapach roznosi się po kuchni. Jak już się później do niego dopadły, to niewiele zostało ;-)
Także jest to ciasto na niezapowiedzianych gości, na małego głoda albo nawet na urodziny. Łącznie ze zjedzeniem wszystkiego zajmuje to jakieś 20 minut ;-)


I już połowa zjedzona do kawki!!! :)

Bon appetit!!!

NALEŚNIKI Z SEREM PLEŚNIOWYM

Kolejne naleśniki, tym razem z serem pleśniowym...
Niewiele nam jest potrzebne, a smak jest rewelacyjny!
 szynka
 ser pleśniowy
 orzechy włoskie
 sól, pieprz
Tak samo, jak w naleśnikach "complet", w momencie, gdy jedna strona jest już upieczona przewracamy na drugą i zaczynamy od szynki, pokrojonego w plastry sera pleśniowego, a na końcu pokruszone orzechy. Składamy na pół, a potem jeszcze raz, żeby wyszedł trójkąt.

Bon appetit!!!

18 kwietnia 2010

NALEŚNIKARNIA

Gotowanie odkryłam dopiero dwa lata temu, a wcześniej to nawet panierki do kotleta nie potrafiłam zrobić;-) Momentem przełomowym była Francja. Roczny pobyt tam pokazał mi, że potrafię i nauczyłam się kultury jedzenia. Uwielbiam gotować dla kogoś! Wtedy jedzenie nabiera innego smaku, spędzony czas z innymi pozwala na relaks i przyjemność. Gotuję prosto, bo we Francji dowiedziałam się, że sekret tkwi w wydobyciu składników bez nadmiernego przyprawiania. Zbyt duże mieszanie, dokładanie kolejnych rzeczy burzy smak.
Chciałbym też pokazać moim koleżankom studentkom, ale oczywiście też innym "niewolnikom zupek chińskich", że gotowanie może być proste, łatwe i przyjemne.
Dziewczyny startujemy!

P.S. Panowie (jeśli to czytają), nie obrażajcie się na mnie! Dla was też są te przepisy! ;-)






 CRÊPERIE
czyli NALEŚNIKARNIA

Zaczynam od mojego popisowego dania. Wiele czasu potrzebowałam na znalezienie idealnych proporcji na ciasto naleśnikowe. Każdy mówił inaczej, tu dodaj proszek do pieczenia albo wodę gazowaną, albo, albo... Na szczęście Francja! Sekret znów tkwi w prostocie. Wbrew pozorom Francuzi nie gotują w skomplikowany sposób, ale za to jak pysznie!
Moi znajomi, jak się tylko dowiedzą, że robię naleśniki to za 5 minut już są. Moja siostra jak tylko do niej przyjadę, to prosi mnie o nie. Jedynie mojej mamie dałam przepis, ale ona powiedziała, że tak jej nie wychodzą. Teraz podzielę się moim sekretem z innymi, żebyście też poczuli ten piękny unoszący się zapach w kuchni i sprawili przyjemność swoim najbliższym:)

Ciasto na naleśniki:
4 szklanki mleka
3 jajka (najlepiej wiejskie, nie dawajcie nigdy tzw. "trójek")
2 szklanki mąki
1 szczypta soli (nawet jeśli robicie na słodko)
0,5 szklanki cukru (jeśli na słodko)

Wszystko zmieszać mikserem albo trzepaczką (ale to już trzeba mieć dużo sił, żeby mieszać ;-)
Z tych proporcji wychodzi 12-13 naleśników na średniej patelni, w zależności czy potrzebujecie mniej lub więcej odpowiednio zmieniacie proporcje. 
Ważne jest też, żeby nie lać olejem po patelni!!! Polacy mają nieznośną tendencję do przesadzania z tłuszczem. Tutaj wystarczy delikatnie polać na ręcznik papierowy i co drugi naleśnik przetrzeć patelnię. Jeśli ktoś nie ma teflonowej patelni, to trzeba przecierać przed każdym naleśnikiem. Jeśli będziemy polewać olejem cały czas, naleśniki wyjdą zbyt tłuste, a nie puszyste.
W tym cieście ważne są jajka, dlatego zaznaczyłam wcześniej. Jajka nadają puszystości, więc jeśli to będą "trójki", czyli najgorsze jajka, bo kury hodowane są w niehumanitarny sposób. Staram się zawsze mieć wiejskie jajka prosto z targu.
I do dzieła!

NADZIENIE
Ze względu, że zaczęłam swoją kulinarną przygodę we Francji, to będą tradycyjne naleśniki francuskie, czyli "complet" (dla mojej siostry, jej ulubione):
jajko
szynka
ser żółty (starty lub w plastrach)

Kiedy już jedna strona naleśnika jest upieczona, przewracamy i w tym momencie kładziemy do połowy plasterek szynki, po dłuższej chwili dorzucamy ser żółty (starty rozpuści się szybciej), a na końcu wcześniej przygotowane jajko. Jajko rozbijamy do miseczki i "rozbełtujemy" je. Na naleśnika dajemy kilka łyżek rozbełtanego jajka, żeby zajęło całą jego powierzchnię. Czekamy, aż jajko zetnie się i składamy na pół, a za chwilę jeszcze raz na pół. Powstanie trójkąt. Jeśli ktoś lubi bardziej na ostro, to może sobie wcześniej przyprawić.
I już można wszamać! Czasami można się najeść tylko tym jednym naleśnikiem, bo naprawdę jest bardzo sycący.





Bon appetit !!!

P.S. Zdjęcia wkleję później jak zrobię naleśniki, bo na dzisiaj zaplanowałam niedzielny rosół i pieczone skrzydełka. W kolejnych postach zamieszczę kolejne nadzienia do naleśników, bo mam ich sporo. A za niedługo będą też tradycyjne bretońskie naleśniki.

12 kwietnia 2010

POD NIEBEM PEŁNYM CUDÓW

Przez to, że mieszkam na szóstym i ostatnim piętrze, to mogę pochwalić się przepięknym widokiem miasta. Poszukiwanie mieszkania to zawsze nużące i ciężkie zadanie, a w szczególności dla studentów, którzy są narażeni na ciągłe przeprowadzki. W moim przypadku były już cztery (sic!), ale mam nadzieję, że jako student w tym miejscu zakotwiczę już na dłużej. A dlaczego wybrałam właśnie to? Przepiękny i cudny widok! Poczułam nagle ogromną przestrzeń w tym zatłoczonym i ciasnym mieście, gdzie czasami myślisz, że braknie ci już tchu. Zakochałam się w tym miejscu od razu. O każdej porze jest ślicznie. Łóżko specjalnie ustawiłam sobie pod oknem, żeby obserwować każdy moment. Rano słońce zawsze mnie budzi, w ciągu dnia mogę nacieszyć się jego promieniami, jeśli ich tylko żadna chmura nie zasłoni, a kiedy już noc zapadnie, to miasto zmienia klimat. Seria świateł aut, migających reklam czy telewizorów u sąsiadów, a w oddali można dostrzec piękną podświetloną katedrę, która dumnie daje znać o sobie, że to ona czuwa nad nami już od XIII-tego wieku. Ten widok właśnie natchnął mnie do robienia ciągle zdjęć, by uchwycić każdą chwilę, każdą zmianę. Dzisiaj zobaczyłam widok, jaki zapamiętałam z dzieciństwa. Przypomniałam sobie o czym wtedy pomyślałam.


Jak miałam chyba 5 lat i jechałam z rodzicami autem to patrzyłam na to, co dzieje się za oknem. W którymś momencie spojrzałam w niebo, gdzie powoli zachodziło słońce. Promienie przebijały się przez chmury. Wyobraziłam sobie, że są to po prostu ręce Boga, który w każdej chwili jest ze mną. Bóg, który siedzi na któreś z tych chmur, patrzy na mnie i zawsze mnie ochroni. Kiedy tylko będę czuła się niepewnie, mogę złapać za ten promień, Jego dłoń i On mnie poprowadzi.
Ta prosta myśl dziecka wciąż we mnie siedzi. Dziś, kiedy wróciłam do domu i spojrzałam na mój widok, żeby zobaczyć co się dzieje na niebie, pojawiły się promienie - moje ręce Boga. Wyciągnęłam szybko aparat i zrobiłam zdjęcie. Uchwyciłam tą ważną chwilę dla mnie. Jako dorosła już kobieta, na wiele spraw patrzę racjonalnie, dojrzale i odpowiedzialne, ale to wspomnienie przypomniało mi o tym, że w każdym z nas pozostała cząstka dziecka i trzeba ją w sobie pielęgnować. Dla dziecka wszystko jest proste, a tym samym najpiękniejsze. Często my, dorośli, zapominamy o tej prostocie. Dzisiaj moje wewnętrzne dziecko odezwało się i dało znać o sobie, że jeśli w każdej chwili będę czuła się zagubiona, zbyt zatroskana czy nieszczęśliwa, to zawsze mogę chwycić dłoń Boga i on mnie ochroni. Poprowadzi mnie przez zawieruchy życia i podsunie genialne pomysły na rozwiązywanie problemów.
Nieważne czy jesteśmy wierzący, czy nie, ale warto wybudować wewnętrzną ochronę, która wprowadzi równowagę do naszego życia. Każdy może wyobrazić to sobie inaczej, ale trzeba ją mieć. Ja już mam ręce Boga.
A tymczasem wracam do swoich codziennych obowiązków nucąc sobie pod nosem:



Pod niebem pełnym cudów





nieruchomieję z nudów
właśnie pod takim niebem
wciąż nie wiem czego nie wiem

światło z kolejnym świtem
ciągle nazywam życiem
które spokojnie toczy
swą nieuchronność nocy

ten błękit snów i pragnień
niejeden z nas odnajdzie
a niechby zaszedł za daleko
pewnie zostanie tam
pewnie zostanie sam

pod cudnym niebem jeszcze
każdy choć jedno miejsce
być może ma i chwilę
gdy godnie ją przeżyje

bo nieba co w marzeniach
spełnia się albo zmienia
skłonni jesteśmy szukać
do bram jego ciężkich pukać

spójrz gwiazdy matowieją
i niczym się nie mienią
zwykliśmy je zaklinać
i szczęście swoje mijać

bo w niebie z którego dotąd
nie wrócił nikt bo po co
wieczna sączy się struga
przyjemnej wiary w cuda 

raz dwa trzy
tekst A.Nowak 
(źródło: http://teksty.org./) 

TU i TERAZ

Mój pierwszy post! :-) Jeszcze nie wiem do końca jak wszystko działa, ale z czasem nauczę się wszystkiego!
Co mnie skłoniło żeby zacząć pisać bloga? Najprościej mówiąc - życie! Jest to pewna forma pamiętnika (chociaż nigdy takiego nie pisałam, bo uważałam, że jestem zbyt niecierpliwa i za mało systematyczna) i  poczułam potrzebę wygadania się. Może teraz wychodzi ze mnie ekshibicjonistyczna natura, ale jeśli każdy dzień przynosi coś nowego i zaskakuje zmianami, to chcę się nimi podzielić z innymi.
W przypływie impulsu i ostatnich wydarzeń, zdałam sobie sprawę jak ważna jest chwila. TU i TERAZ. Nic poza tym nie ma. Nie ma przeszłości ani przyszłości. Wszystko dzieje się teraz. Często nasze wspomnienia nas bolą, a zadane ciosy wciąż ranią, A nasze niezrealizowane plany doprowadzają do frustracji. Dlatego najważniejsza jest chwila obecna! Bierzmy ją w całej swej okazałości, z dobrymi i złymi emocjami.  Cieszmy się z tego, co nam przyniesie. Nigdy nie wiemy kiedy ta chwila się skończy, oby trwała ona jak najdłużej...

Pewnie moje następne posty będą dłuższe, bo mam tyle do opowiedzenia, jeszcze tyle się zdarzy!
A na razie wracam do upiększania mojego bloga. A może ktoś ma kilka przydatnych rad? ;-)